Miał być rewanż, a wyszedł niemalże identyczny scenariusz, jak na jesień. W niedzielę nasz zespół, po długiej serii bez porażki na własnym obiekcie, w końcu musiał zaznać jej goryczy. Była ona tym większa, albowiem przegrana 3:4 z Red Dragons Pniewy przybrała wyjątkowo frustrujący przebieg. Nieskuteczność, tracone do pustej bramki gole i przede wszystkim decydujące trafienie, które, padając na osiem sekund przed końcem, okazało się dla gości zwycięskie…
Wyrównana pierwsza połowa
W pierwszej odsłonie przyjezdni narzucili bochnianom trudne warunki, przez co ci nie potrafili zdominować gry. Działo się pod jednym i drugim polem karnym, a obaj bramkarze dosyć często otrzymywali okazje do wykazania się. W lepszych nastrojach na przerwę schodzili jednak miejscowi. W 9.minucie Adam Wędzony, uderzywszy celnie z dystansu, wyprowadził swój zespół na prowadzenie 1:0.
Pierwszy cios od rywala
W drugiej połowie podopieczni Antuna Bacicia wrzucili wyższy bieg, chcąc szybko zdobyć przewagę i kilkoma trafieniami zamknąć mecz. Niestety, gole pomimo paru dogodnych szans nie przychodziły, a gospodarze za nieskuteczność niebawem zostali skarceni. W 31.minucie, po długim zagraniu własnego bramkarza, Yvaaldo Gomes sprytnie wślizgnął się tuż pod bramkę i, zmieniając lot piłki, zmylił Kevin Kollara.
Jubileuszowa odpowiedź Leszczaka
BSF nie dał rywalowi zbyt długo nacieszyć się remisem. Ledwie minutę później, po rzucie rożnym, aż proszącą się o uderzenie futsalówkę otrzymał Sebastian Leszczak. Bez zastanowienia posłał plasowany strzał, który przebił się przez obrońców i zatrzepotał w siatce. Było to zarazem 150 trafienie naszego kapitana na parkietach Futsal Ekstraklasy, a świętujące je z nim trybuny pomału ogarniało poczucie ulgi, jakoby był to koniec problemów na ten wieczór. Jak się jednak w niedalekiej przyszłości okazało, było ono złudne.
Demony z listopada
Lada moment goście ponownie uciszyli rozśpiewaną hale widowiskowo-sportową. Po przewinieniu i podyktowanym w konsekwencji rzucie wolnym na lewym skraju pola karnego pniewianie zaskoczyli bocheńską defensywę - mocno dograna piłka trafiła do Patryka Hołego, który, dopełniając jedynie formalności, ponownie doprowadził o remisu. W 35.minucie, ku przerażeniu miejscowych. patowy rezultat zmienił się na korzyść gości. Odezwały się demony z listopada – strata futsalówki przy grze z lotnym bramkarzem, przechwyt Gomesa i celny strzał przez całe boisko… Nagle na tablicy wyników zrobiło się 2:3.
Bocheńska drużyna momentalnie zdołała znów sprowadzić wynik do punktu wyjścia. W 36.minucie popis swych strzeleckich umiejętności dał Lukasz Biel. Gracz, który ostatnio seriami dziurawi bramki kolejnych rywali, tym razem świetnie po celował z ostrego kąta, z chirurgiczną dokładnością umieszczając piłkę między głową golkipera, a poprzeczką. Podział punktów dla gospodarzy był jednak niemal równoznaczny z porażką i aby zgarnąć pełną pulę, musieli zagrać va banque. Niestety, przyniosło to rezultat odwrotny od zamierzonego.
Feralne osiem sekund…
Naciski bochnian, choć zdawały się być o krok od sukcesu, efektów nie przynosiły. Mimo kilku dobrych okazji piłka drogi do bramki znaleźć nie chciała. Na osiem sekund przed końcem, kiedy ostatki nadziei unosiły się jeszcze w sercach kibiców, niedokładnie do Pedro Pereiry podał Kamil Surmiak. Gomes, który przejął piłkę, momentalnie kropnął w kierunku opuszczonej bocheńskiej bramki. Trafił, kompletując hat-tricka i przechylając szalę na stronę wielkopolan.
Chwilę później rozbrzmiała końcowa syrena, a Red Dragons dopisali do dorobku komplet punktów, przerywając tym samym serię dziesięciu wygranych przez bochnian spotkań u siebie.